wtorek, 4 lutego 2014

Info

Skończyłam pisac tego bloga, ale zaczęłam pisac nowego:
• http://sara-marco-story.blogspot.com/
Zapraszam i liczę na komentarze, z góry dziękuję ; *
Pozdrawiam ; *

Epilog

***
Siedziałem z Marcelem w pokoju i oglądaliśmy wspólnie bajki. Zacząłem się niepokoić, ponieważ minęła właśnie druga godzina odkąd nie ma Tamary. Zadzwoniłem do niej, ale dźwięk telefonu, który słyszałem dobiegał z góry. Coraz bardziej bałem się o nią. Padał deszcz, więc może się poślizgnęła i leży teraz w szpitalu. Może ktoś ją porwał? Na myśl przychodziły jeszcze gorsze rzeczy...
Oderwałem się od nich, gdy do domu wparował Mitchell i oznajmił...
- Tamara miała wypadek!
- CO? - krzyknąłem nie dowierzając jego słowom
- Miała wypadek, jedź do szpitala. Ja zostanę z małym - wskazał na drzwi. Do ręki wziąłem kluczyki i wsiadłam do samochodu. Z dużą prędkością mknąłem przez miasto. Dotarłem do szpitala po kilkunastu minutach. Zapytałem się, gdzie leży Tamara i czym prędzej tam pobiegłem. Przez szybę było widać moją żonę. Leżała nie przytomna, podłączona do mnóstwa kabelków. Stało przy niej trzech lekarzy. Każdy z nich w ręku trzymał długopis i kartki, cały czas coś notowali. Kiedy wyszedł pierwszy z nich uświadomił mi, że Tamara miała wypadek - została potrącona na pasach i jej stan jest groźny.
Opadłem na krzesło. Przez chwile myślałem, że to sen.
 
***
Czuwał. Dzień, drugi, trzeci...
Na zegarku wybiła północ. Marco czuł się fatalnie, głodny i spragniony, ale mimo wszystko nie opuszczał swojej żony. W kółko szeptał i łudził się, że będzie dobrze. Ciągle coś do niej mówił, nagle poczuł jak kobieta zaciska pięść. Zachwycony wybiegł na korytarz i zaczął krzyczeć. Do sali zbiegło się mnóstwo ludzi, nie dopuszczali chłopaka do wejścia. Musiał zostać na zewnątrz. Minęła właśnie godzina...
Z sali wyszedł lekarz, a na twarzy piłkarza pojawił się wodospad łez.
 
3 lata później
 
- Tatusiu, nie płacz - powiedział sześcioletni chłopiec odchylając głowę ku górze, by ujrzeć twarz ojca
- Nie płaczę - powiedział cicho. Pochylił się nad grobem żony i zapalił ostatnią świeczkę - Masz ochotę na lody? - spytał
- Na duże lody z czekoladową polewą! - krzyknął optymistycznie chłopak
- Nie ma sprawy. Duże z czekoladową polewą, tak jest - przytaknął i wziął na "barana" syna.
Odeszli.
A ona odeszła na zawsze.


sobota, 1 lutego 2014

Rozdział XXXII z dedykacją dla Patrycji

Od imprezy minęło sporo czasu. Niedługo koniec sezonu. Postanowiłam razem z Marco, że wyjedziemy na jakieś wakacje. Jeszcze w czerwcu pojadę do Polski odwiedzić rodzinę, potem ślub Leny i upragniony urlop. Od miesiąca nie studiuję.
A no i nie mieszkam sama...
Mieszkam teraz z Marco. Kupiliśmy dom z ogrodem niedaleko stadionu. To tego ciągle z Marco rozmawiamy o ślubie. Nie mamy jeszcze dokładnej daty. Wiemy na pewno, że to nie będzie w tym roku.

Właśnie siedziałam w salonie i czytałam książkę. Za oknem świeciło słońce. Akurat do domu wrócił Marco.
- Cześć kochanie - pocałował w policzek
- Cześć... - odparłam
- Może spacer? - spytał. Skierowałam oczy na chłopaka i kiwnęłam głową. Wstałam z kanapy, odłożyłam książkę i chwyciłam chłopaka za rękę zamykając na sobą drzwi. Poszliśmy w kierunku centrum.

Spacerowałam z Marco po okolicy. Nie chciałam siedzieć w domu, ponieważ w mojej głowie pojawiało się wtedy milion pytań. Może, gdy przewietrzę się zapomnę o wszystkim, chociaż na chwile.
- Czemu nic nie mówisz? - zachichotał
- Zamyśliłam się - odpowiedziałam.
- Pewnie myślisz o mnie, co nie? - podniosłam wzrok na chłopaka
- W tym momencie nie o Tobie - skłamałam, ale nie chciałam przyznać mu racji
- Bo uwierzę - powiedział wybuchając śmiechem
- Nie wierzysz? Twoja sprawa - odparłam oschle. Rozejrzałam się dookoła. Staliśmy już pod domem.

Kilka dni później

Czas mija bardzo szybko. Już za trzy dni Lena się żeni. Dzisiaj jedziemy odebrać sukienkę. Obiecałam przyjaciółce, ze pojadę tam z nią.

Obudziłam się w objęciach mojego narzeczonego. Marco smacznie spał, dlatego nie chciałam go budzić. Podniosłam głowę, aby ujrzeć budzik, na którym widnieje czas. Za sekundy będzie godzina 11. Mam mało czasu - pomyślałam. O 12 ma przyjechać po mnie przyjaciółka. Wydostałam się z objęć chłopaka i poszłam do łazienki. Do łazienki zza żaluzji dopijały się promienie słońca. Zapowiadało się na piękny dzień. Ubrałam krótkie spodnie, bluzkę i wygodne buty. Zeszłam na dół, upichciłam jakąś szybką sałatkę z tego co zostało w lodówce i zjadłam. Trochę jeszcze zostawiłam dla śpiocha. Odłożyłam naczynia do zmywarki, a z góry właśnie schodził Marco. Stukał nogami jak koń kopytami, trudno było nie słyszeć.

- Witaj kochanie - ucałował delikatnie w usta i zasiadł do stołu. Podałam mu śniadanie i pożegnałam się. Chwyciłam za torebkę i wyszłam z domu, pod który podjeżdżał samochód Leny. Wsiadłam i przywitałam się buziakiem w policzek.

Dojechałyśmy na miejsce. Wybrałyśmy tą jedną suknię Kupiłyśmy do tego szpilki i jakieś dodatki. Zapakowałyśmy się do samochodu i udałyśmy się w drogę powrotna. Droga zleciała nam szybko i po chwili byłyśmy pod moim domem.

Nieświadoma tego co stanie się w domu weszłam do środka. Od razu zobaczyłam chłopaków jak stoją z wielkim tortem w ręku.
- O Jezu, co to jest? - powiedziała zaskoczona Lena
- Twój tort urodzinowy - odpowiedział Marco
- Już myślałam, że zapomnieliście - powiedziała ze łzami szczęścia przyjaciółka. Mitchell podszedł do niej i powiedział...
- Wszystkiego Najlepszego Kochanie! - i złożył jej soczysty pocałunek
- Przepraszam... - westchnęłam i przytuliłam przyjaciółkę - Zapomniałam o twoich urodzinach, przepraszam - dodałam
 - Nic się nie stało... - uśmiechnęła się w moją stronę.
Podzieliliśmy tort na kilka kawałków. Każdy zjadł swój kawałek, potem otworzyliśmy wino i włączyliśmy jakąś muzykę. Resztę dnia świętowaliśmy...
Dochodziła 23:trzydzieści. Lena z Mitchellem zbierali się do domu, a ja zabrałam się za sprzątanie.
- Może Ci pomogę? - spytała przyjaciółka
- Nie, nie. Marco się nudzi - wskazałam na chłopaka, który rozsiadł się na kanapie - Marco, chodź do kuchni! - krzyknęłam
Po nie całej godzinie lśniło czystością. Później gorąca kąpiel i upragniony sen.

3 lata później

Ubrana zeszłam na dół, gdzie czekali na mnie moi dwaj mężczyźni...
- Dzień dobry słonko - i pocałowałam w policzek najstarszego z nich. Usiadłam naprzeciwko Marco, a na kolana wzięłam Marcela - tak właśnie nazywa się nasz synek.
- Wiesz może, gdzie jest moja torba? - spytał Reus odchodząc od stołu
- Za kanapą albo w sypialni - odpowiedziałam
- Jesteś kochana - ucałował mnie serdecznie.
Razem z Marcelem posprzątałam po śniadaniu i poszliśmy na spacer. Jak zwykle udaliśmy się do parku, gdzie mały lubi się wyszaleć. Usiadłam na ławce i nie spuszczałam wzroku od dziecka. Kiedy już po godzinie robiło się ciemno, najprawdopodobniej zbierało się na deszcz wzięłam małego na ręce i wsiedliśmy do taksówki. Pojechaliśmy do domu, zrobiliśmy obiad i z apetytem zjedliśmy. Położyłam się z Marcelkiem na kanapie. Usnęłam czekając na Marco.

Obudziłam się około 16. Wstałam ostrożnie, żeby nie obudzić małego. Jednak ten wyczuł i zaczął się kręcić, już po chwili wyspany biegał swoimi małymi nóżkami po domu.
- Muszę iść do sklepu, bo lodówka jest pusta. Będę za pół godziny - powiedziałam i posłałam buziaka w stronę Marco.

Zaczęło padać, a ja nie wzięłam nic przeciwdeszczowego, nawet parasola. Przeszłam przez pasy na drugą stronę. Mokra zrezygnowałam z zakupów i postanowiłam zaczekać w jednej z kawiarni, aż przestanie lać. Usiadłam przy stole obok okna i przyglądałam się wszystkiemu co znajduje się po drugiej stronie szyby. Minęło 15 minut, padało nadal, lecz nie tak mocno. Zapłaciłam na ciepłą herbatę, którą kupiłam i wyszłam z kawiarni w kierunku spożywczego.
 

Kończę tego bloga. Napisałam ostatni rozdział, a
niedługo pojawi się epilog.
Nie mam pomysłu na dalsze rozdziały.

czwartek, 23 stycznia 2014

Ważna wiadomość

Informuję, że przez najbliższy tydzień lub dwa nie będzie nowych postów na http://przygoda-z-borussia.blogspot.com/ oraz http://sara-marco-story.blogspot.com/ Postanowiłam zrobić sobie wolne :/ Niedługo studniówka i będę musiała zostawać po lekcjach, które i tak kończę późno. Potem lekcje i nauka. Za tydzień ferie i wyjeżdżam. Po za tym to trochę weny brakuje...
Mam nadzieję, że uszanujecie moją decyzję.
Pozdrawiam.

sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział XXXI z dedykacją dla Kingi i Anastazji

- Też Cię kocham - szepnęłam.
Głowę położyłam na ramieniu narzeczonego. Staliśmy tak nie długo. Chłopak chwycił mnie za rękę i skierowaliśmy się do kuchni na małe śniadanie.
- Nie powinieneś się zbierać na trening? - spytałam, widząc na zegarku jak dochodzi południe. Marco jak zwykle śniadanie je wolno, przy czym dużo gada.
- Dobra, idę - ucałował w policzek. Wziął do ręki torbę i wybiegł z domu, ja skorzystałam z okazji i wzięłam kąpiel. Leżałam w wannie godzinę. Ubrałam się, spięłam włosy i wyszłam z łazienki. Skierowałam się do pokoju, wzięłam moja torebkę i wyszłam z domu chłopaka. Klucze schowałam do kieszeni w spodniach, za to wyciągnęłam telefon. Miałam kilka nieodebranych połączeń od Leny. Szybko odzwoniłam. Po dwóch sygnałach odebrała...
- Halo?
- Dzwoniłaś. Co się stało?
- Czy jak dzwonie do Ciebie, to musi się coś stać? Chciałam z Tobą iść na zakupy, bo przeglądałam właśnie szafę i nie mam w co się ubrać na dzisiejszą imprezę.
- To już dzisiaj? - spytałam zaskoczona. Zupełnie zapomniałam o tym.
- No dzisiaj, idziesz, co nie? - spytała, aby uzyskać potwierdzenie
- Oj, nie wiem. Źle się czuje, wiesz
- A kto powiedział, że musisz zaraz szaleć. Pójdziesz, usiądziesz sobie i będziesz patrzeć jak Marco podrywa dziewczyny - śmiała się do słuchawki przyjaciółka
- Nie strasz mnie. Dobra, pójdę - odparłam. Jeszcze zanim się rozłączyłam umówiłam się z przyjaciółką, o której się spotkamy. Przeszłam przez ulicę na drugą stronę, minęłam kilka domów i w końcu znalazłam się w swoim. Weszłam do środka, odłożyłam wszystko na podłogę i poszłam na górę. Założyłam bluzkę i zadzwonił dzwonek. Przebrana zeszłam na dół, aby otworzyć drzwi. Była to oczywiście przyjaciółka. Pomaszerowałyśmy do naszej ulubionej galerii handlowej. Już po godzinie Lena miała wybraną sukienkę. Podeszłyśmy do kasy i zapłaciłyśmy. Potem poszłyśmy na lekki obiad, no i z powrotem do domu. Wybiła godzina 15. Przed szafą spędziłam kolejną godzinę. Miałam do wyboru kilka sukienek. Kiedy wybrałam tą jedną, położyłam ją na łóżku i czekałam, aż ją założę. Zapomniałam poinformować, że na Signal Iduna Park właśnie trwa mecz Borussi z? Nie mam pojęcia, ostatnio w ogóle nie chodzę na mecze. A Marco nie szczególnie mnie o tym informuje, w każdym razie po meczu jest impreza z okazji dnia kobiet. Ale o tym już wiadomo. W każdym razie zostało kilka godzin. Nie miałam pojęcia do robić dalej. Włączyłam telewizor i oglądałam mecz. Była 35 minuta meczu, a wynik nie był zachwycający. Borussia przegrywała jednym golem. Dopiero w 40 minucie zespół się przebudził i gola strzelił Lewandowski, który dawał remis. Po skończonej pierwszej połowie skusiłam się na małą czarną...
Przesiedziałam przed telewizorem dobre trzy godziny, dopóki nie przyjechał chłopak, a może raczej narzeczony.
- Cześć - powiedział i pocałował w policzek
- Hej. Jak mecz?
- Nie oglądałaś? - spytał zaskoczony
- Nie... - odparłam niepewnie
- Remis - powiedział, a z twarzy znikł ten Jego piękny uśmiech
- Może nie rozmawiajmy o tym. Chodź pokażę Ci moja sukienkę

Godzinę później

Zawinięta w ręcznik stanęłam przed lustrem, nie wiedząc jak się uczesać. Postanowiłam rozpuścić włosy, o tak właśnie Potem założyłam czystą bieliznę, sukienkę i buty. Byłam gotowa. Jeszcze tylko pojechaliśmy do Marco, aby Jego w coś przywdziać i mogliśmy jechać w kierunku stadionu, bo tam odbywała się zabawa. Po nie długim czasie taksówka się zatrzymała, Marco wysiadł i otworzył mi drzwi. Weszliśmy do środka i przeraziłam się. Było tam mnóstwo ludzi. W tłumie szukałam Leny i Mitchella, ale nie tak łatwo było ich znaleźć. Marco też gdzieś mi znikł, a ja nie wiedziałam co robić. Usiadłam sobie przy barze i zamówiłam sok pomarańczowy. Nie dosyć, że zgubiłam Marco to jeszcze nie mogę znaleźć nikogo znajomego. Siedziałam przy barze kilkanaście minut, kiedy znalazła się moja zguba.
- Poproszę to samo - zwrócił się do barmana
- Gdzie byłeś? - spytałam
- Szukałem Mitchella, a co?
- Już nic - odpowiedziałam odwracając się za plecy, bo podeszła do nas moja przyjaciółka
- Widzieliście Mitchella? - spytała zdenerwowana - Nie mogę go znaleźć
- Usiądź. Zaraz się znajdzie - odparłam i odwróciłam się w stronę Marco, ale jego już nie było. Postanowiłam pomóc w poszukiwaniach, choć dobrze wiedziałam, że takie niby zniknięcie to pomysł chłopaków. Pewnie wdrażają plan z zaręczynami - pomyślałam. I miałam rację...
Zdenerwowana Lena zaczęła go szukać wszędzie. Kiedy usłyszała głos Mitchella, zbiegła po schodach. O mało co się nie zabiła, bo na nogach miała szpilki. Nie byłam przekonana czy mamy tam iść. Stali oni w jakimś korytarzu, który dobrze znam. Tu znajdowały się szatnie. Lena była jak zahipnotyzowana, szła za głosem. Kiedy wreszcie dotarła do Mitchella mocno go przytuliła.
- Co ona tu robi? Miałaś ją pilnować - szepnął Marco
- Pilnować. Jak? Ona szukała Mitchella, jakby była zahipnotyzowana. Nie chciała odpuścić, dopóki go nie znajdzie - powiedziałam zła. Przecież co ja mogłam zrobić. Może i wydawało się, że ja miałam zaręczyny kiepskie. Nie było pierścionka, kolacji przy świecach. Ale po co to? Skoro wystarczy coś takiego...
- Zostaniesz moją żoną? - Mitchell klęknął przed Leną. Ona podała mu rękę i powiedziała "TAK" Założył pierścionek rozpromienionej przyjaciółce. Lena rzuciła mu się na szyję, oboje wyglądali na szczęśliwych. Moje zaręczyny to nic, w porównaniu z ich. Marco objął mnie ramieniem, przyglądaliśmy im się ze zdumieniem. Wspaniała z nich para. Bardzo się cieszę ze szczęścia przyjaciółki. Postanowiliśmy zostawić ich samych. Wróciliśmy na parkiet. Przetańczyłam z moim ukochanym kilka kawałków. Potem przyłączyli się do nas inni piłkarze z partnerkami. Resztę nocy spędziłam na stadionie. Wróciłam nad ranem. Położyłam się do łóżka przytulona do Marco i odpłynęłam.

piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział XXX

Mitchell wstał. Marco był zaskoczony, nic nie mówił. Natomiast ja wiedziałam o co chodzi...
- Z uczuciem - powiedziałam z uśmiechem
- Ktoś mi powie, co to za cyrki? - spytał zaniepokojony blondyn
- Mitchell chce się oświadczyć Lenie, debilu. Przecież nie mi - odpowiedziałam wskazując na pierścionek, który w ręku trzymał Mitchell
- Mitchell, no wreszcie. Kiedy zaręczyny? Gdzie? Masz już pomysł, he? - pytał podekscytowany Marco - Może Ci pomożemy, co?
- Właśnie dlatego was sprowadziłem, musicie mi pomóc - powiedział
- Co mam zrobić? - spytał się Marco. Chyba naprawdę chce mu pomóc, co dziwne. Bo jak coś ja chce, to ma lenia
- Chciałabym, aby to było wyjątkowe miejsce. Macie jakiś pomysł? - spojrzał na mnie i pewnie chciał uzyskać odpowiedź. Ale miałam pustkę w głowie. Musiałam trochę pomyśleć.
- Mam pomysł. Może tak stadion? - palnął
- Ogłupiałeś! - krzyknęłam - To musi być restauracja, kolacja przy świecach - dodałam
- Przepraszam Tamara, podoba mi się pomysł Marco - powiedział Mitchell
- Wygrałem! - krzyknął Reus, cieszył się jak małe dziecko - Nie złość się - odparł i pocałował złośliwie w policzek.
Usiedliśmy na kanapie i rozmawialiśmy o pomyśle, jaki padł przed chwilą. Po godzinie ustaliśmy co i jak. Wstaliśmy z kanapy i pożegnaliśmy się z chłopakiem, wsiedliśmy do samochodu Marco i pojechaliśmy do mnie,
nie do niego.
- Kiedy ty to załatwisz? - spytałam Marco wchodząc do domu. Byłam bardzo ciekawa jego odpowiedzi, i jak...
- Dzisiaj, jutro - odparł i wziął mnie na ręce
- Marco, puść mnie - krzyczałam jednak na nic. Chłopak zaniósł mnie do góry, do sypialni. Położył na łóżku. Powoli i delikatnie zdjął ze mnie moją bluzkę...
- Marco, nie dzisiaj - szepnęłam
- Dlaczego? - spytał smutnym głosem
- Ostatnio nie czuję się najlepiej, zrozum - podniosłam się i zaczęłam ubierać moja koszulkę
- To mogę chociaż...
Reus zbliżył się do mnie i złożył pocałunek prosto na moje usta. Taki jak nigdy. Długi, namiętny, pełen uczuć. Poczułam falę ciepła rozchodzącą się po całym ciele.

Następnego dnia

Marco jeszcze spał. Ubrałam bluzkę i poszłam do kuchni. Zrobiłam sobie kakao, ciepłe z pianką. Pychota. Usiadłam na blacie i rozmyślałam. W pewnym momencie do kuchni wszedł Marco. Pocałował w policzek na przywitanie, zrobił sobie kakao. I usiadł obok mnie. Rozmawialiśmy o zaręczynach, naszych przyjaciół.
- Dlaczego my rozmawiamy o nich, przecież my... - zaczął Marco
- Marco... - westchnęłam i uśmiechnęłam się
- No co? Chyba, że nie chcesz?
- Chcę.
- To co? - spojrzał na mnie z boku. Zeskoczyłam z blatu i włożyłam kubek to zmywarki. Posłałam mu buziaka i wyszłam z kuchni, za mną wyszedł Marco i cały czas czekał na odpowiedź. Jednak ja jej nie udzieliłam...
Ubrałam spodnie i buty, wzięłam torebkę i zeszłam z powrotem na dół. Cały czas nie odstępował mnie Marco, w końcu mu powiedziałam "TAK" Przytulił mnie mocno i ucałował, usłyszałam tylko krótkie Kocham Cię.
Wtedy to w dziwny, sposób zaręczyliśmy się.

środa, 1 stycznia 2014

Rozdział XXIX

- Gratuluję! - powiedziała Lena wychodząc z kuchni
- Będziesz ojcem, gratuluję - dodał Mitchell klepiąc Marco po plecach. Po gratulacjach, usiedliśmy wspólnie do kolacji i z apetytem jedliśmy jajecznicę. Potem chłopaki kończyli grę w fife, a ja poszłam do łazienki. Miałam ochotę na gorącą kąpiel.
Po kąpieli udałam się do pokoju. Usiadłam obok na fotelu i przyglądałam się chłopakom. Nawet nie zauważyłam...
- Gdzie Lena? - spytałam
- Tam - pomachiwał Marco. Przyjaciółka siedziała na schodach. Nogi miała schowane w koc. Cała trzęsła się z zimna.
- Czemu na zewnątrz. Zimo przecież
- Jakoś miło tutaj
- Co taka smutna? - spytałam, usiadłam obok niej i lekko szturchnęłam. Na twarzy pojawił się uśmiech...
chwile potem znikł.
- Powiedz mi, jak to jest, że Ty i Marco jesteście razem. Przetrwaliście kłótnie, wszystkie zazdrości...
- Możesz przejść do sedna? - przerwałam. Nie lubię tego jak ktoś przypomina mi o tym, że z Marco nie układało nam się najlepiej ostatnio.
- Jestem z Mitchellem ponad dwa lata... - wzięła głęboki oddech
- No wyrzuć to z siebie, o co chodzi?
- Co jeśli się zaręczymy?
- To jest wspaniały pomysł. Dlaczego się tak tym martwisz?
- A Mitchell chce? - popatrzyła na mnie. Nie miałam pojęcia do Jej odpowiedzieć, więc nic nie mówiłam - Zapomnij o tym co mówiłam, chodźmy do środka.
Wstałyśmy z zimnych schodów i już w lepszym humorze weszłyśmy do środka. Chłopacy dalej grali w fife

Następnego dnia

- Pamiętaj o dzisiejszej wizycie u lekarza - krzyknął Marco. Zamknął za sobą drzwi i wyszedł na trening. A ja znowu zostałam sama w domu, do tego ta cholerna wizyta. Nie chce mi się...

Włączyłam laptopa i zaczęłam szukać jakiś ciekawych filmów, najlepiej dramaty. Ostatnio strasznie lubię takie oglądać. Weszłam na polskie strony... Po nie długim poszukiwaniu znalazłam film "Trzy metry nad niebem" Nie powstrzymałam się od łez...
Nagle zadzwonił telefon. Jednym ruchem odebrałam telefon nie odrywając wzroku od ekranu laptopa i spytałam podciągając nosem
- Słucham?
- Ty płaczesz?
- Nie, nie. Kto mówi?
- Mitchell. Możemy się spotkać, musimy poważnie porozmawiać.
- Dobrze. Przyjdę do Ciebie.
- Tylko nie mów nic Lenie, dobrze?
- Dobrze - odparłam i rozłączyłam się.
Wróciłam do oglądania filmu, ale nie na długo. Dochodziła 16. Musiałam iść do lekarza na umówioną wizytę. Wstałam z kanapy, odniosłam laptopa do sypialni i ubrałam się. Przekraczając próg domu spojrzałam na niebo. Ciemne, kłębiaste chmury zakrywały słońce. Cofnęłam się do domu po parasol, tak na wszelki wypadek. Kiedy doszłam do szpitala, wjechałam widną na drugie piętro...

W gabinecie siedziałam nie całe pół godziny, potem zjechałam windą na dół i piechotą do Mitchella. Po drodze kupiłam ciasto, a w kiosku kupiłam gazetę z kalendarzem. Usiadłam na ławce i przeglądałam gazetę, gdy podeszła do mnie nieznana mi dotąd dziewczyna. Podała mi kartkę i długopis...
- Mogę poprosić o autograf? - zapytała
- Ode mnie? - zaśmiałam się
- Tak, od Pani - odpowiedziała z uśmiechem. Nabazgrałam na kartce jakiś podpis, schowałam gazetę do torby i odeszłam.
- Proszę Pani - wołała za mną młoda dziewczyna
- Tak?
- Zostawiła Pani na ławce ciasto - podeszła i mi je wręczyła
- Dziękuje - powiedziałam z uśmiechem

Dochodziłam do domu Mitchella. Przed domem zatrzymał się samochód i wysiadł z niego przystojny blondyn znaczy Marco
- Ty też? - zapytałam całując chłopaka w policzek
- Przeraził mnie Mitchell jak mi powiedział, że musimy poważnie porozmawiać, a na treningu cały czas był jakiś nie obecny, co mu jest?
- To coś naprawdę poważnego - odparłam wskazując nieładnie palcem na chłopaka. Szedł taki zamyślony. Weszliśmy za Nim do domu. Usiedliśmy na kanapie, wtedy to Mitchell klęknął przede mną i powiedział
- Kocham Cię! Zostaniesz moją żoną?