wtorek, 4 lutego 2014

Info

Skończyłam pisac tego bloga, ale zaczęłam pisac nowego:
• http://sara-marco-story.blogspot.com/
Zapraszam i liczę na komentarze, z góry dziękuję ; *
Pozdrawiam ; *

Epilog

***
Siedziałem z Marcelem w pokoju i oglądaliśmy wspólnie bajki. Zacząłem się niepokoić, ponieważ minęła właśnie druga godzina odkąd nie ma Tamary. Zadzwoniłem do niej, ale dźwięk telefonu, który słyszałem dobiegał z góry. Coraz bardziej bałem się o nią. Padał deszcz, więc może się poślizgnęła i leży teraz w szpitalu. Może ktoś ją porwał? Na myśl przychodziły jeszcze gorsze rzeczy...
Oderwałem się od nich, gdy do domu wparował Mitchell i oznajmił...
- Tamara miała wypadek!
- CO? - krzyknąłem nie dowierzając jego słowom
- Miała wypadek, jedź do szpitala. Ja zostanę z małym - wskazał na drzwi. Do ręki wziąłem kluczyki i wsiadłam do samochodu. Z dużą prędkością mknąłem przez miasto. Dotarłem do szpitala po kilkunastu minutach. Zapytałem się, gdzie leży Tamara i czym prędzej tam pobiegłem. Przez szybę było widać moją żonę. Leżała nie przytomna, podłączona do mnóstwa kabelków. Stało przy niej trzech lekarzy. Każdy z nich w ręku trzymał długopis i kartki, cały czas coś notowali. Kiedy wyszedł pierwszy z nich uświadomił mi, że Tamara miała wypadek - została potrącona na pasach i jej stan jest groźny.
Opadłem na krzesło. Przez chwile myślałem, że to sen.
 
***
Czuwał. Dzień, drugi, trzeci...
Na zegarku wybiła północ. Marco czuł się fatalnie, głodny i spragniony, ale mimo wszystko nie opuszczał swojej żony. W kółko szeptał i łudził się, że będzie dobrze. Ciągle coś do niej mówił, nagle poczuł jak kobieta zaciska pięść. Zachwycony wybiegł na korytarz i zaczął krzyczeć. Do sali zbiegło się mnóstwo ludzi, nie dopuszczali chłopaka do wejścia. Musiał zostać na zewnątrz. Minęła właśnie godzina...
Z sali wyszedł lekarz, a na twarzy piłkarza pojawił się wodospad łez.
 
3 lata później
 
- Tatusiu, nie płacz - powiedział sześcioletni chłopiec odchylając głowę ku górze, by ujrzeć twarz ojca
- Nie płaczę - powiedział cicho. Pochylił się nad grobem żony i zapalił ostatnią świeczkę - Masz ochotę na lody? - spytał
- Na duże lody z czekoladową polewą! - krzyknął optymistycznie chłopak
- Nie ma sprawy. Duże z czekoladową polewą, tak jest - przytaknął i wziął na "barana" syna.
Odeszli.
A ona odeszła na zawsze.


sobota, 1 lutego 2014

Rozdział XXXII z dedykacją dla Patrycji

Od imprezy minęło sporo czasu. Niedługo koniec sezonu. Postanowiłam razem z Marco, że wyjedziemy na jakieś wakacje. Jeszcze w czerwcu pojadę do Polski odwiedzić rodzinę, potem ślub Leny i upragniony urlop. Od miesiąca nie studiuję.
A no i nie mieszkam sama...
Mieszkam teraz z Marco. Kupiliśmy dom z ogrodem niedaleko stadionu. To tego ciągle z Marco rozmawiamy o ślubie. Nie mamy jeszcze dokładnej daty. Wiemy na pewno, że to nie będzie w tym roku.

Właśnie siedziałam w salonie i czytałam książkę. Za oknem świeciło słońce. Akurat do domu wrócił Marco.
- Cześć kochanie - pocałował w policzek
- Cześć... - odparłam
- Może spacer? - spytał. Skierowałam oczy na chłopaka i kiwnęłam głową. Wstałam z kanapy, odłożyłam książkę i chwyciłam chłopaka za rękę zamykając na sobą drzwi. Poszliśmy w kierunku centrum.

Spacerowałam z Marco po okolicy. Nie chciałam siedzieć w domu, ponieważ w mojej głowie pojawiało się wtedy milion pytań. Może, gdy przewietrzę się zapomnę o wszystkim, chociaż na chwile.
- Czemu nic nie mówisz? - zachichotał
- Zamyśliłam się - odpowiedziałam.
- Pewnie myślisz o mnie, co nie? - podniosłam wzrok na chłopaka
- W tym momencie nie o Tobie - skłamałam, ale nie chciałam przyznać mu racji
- Bo uwierzę - powiedział wybuchając śmiechem
- Nie wierzysz? Twoja sprawa - odparłam oschle. Rozejrzałam się dookoła. Staliśmy już pod domem.

Kilka dni później

Czas mija bardzo szybko. Już za trzy dni Lena się żeni. Dzisiaj jedziemy odebrać sukienkę. Obiecałam przyjaciółce, ze pojadę tam z nią.

Obudziłam się w objęciach mojego narzeczonego. Marco smacznie spał, dlatego nie chciałam go budzić. Podniosłam głowę, aby ujrzeć budzik, na którym widnieje czas. Za sekundy będzie godzina 11. Mam mało czasu - pomyślałam. O 12 ma przyjechać po mnie przyjaciółka. Wydostałam się z objęć chłopaka i poszłam do łazienki. Do łazienki zza żaluzji dopijały się promienie słońca. Zapowiadało się na piękny dzień. Ubrałam krótkie spodnie, bluzkę i wygodne buty. Zeszłam na dół, upichciłam jakąś szybką sałatkę z tego co zostało w lodówce i zjadłam. Trochę jeszcze zostawiłam dla śpiocha. Odłożyłam naczynia do zmywarki, a z góry właśnie schodził Marco. Stukał nogami jak koń kopytami, trudno było nie słyszeć.

- Witaj kochanie - ucałował delikatnie w usta i zasiadł do stołu. Podałam mu śniadanie i pożegnałam się. Chwyciłam za torebkę i wyszłam z domu, pod który podjeżdżał samochód Leny. Wsiadłam i przywitałam się buziakiem w policzek.

Dojechałyśmy na miejsce. Wybrałyśmy tą jedną suknię Kupiłyśmy do tego szpilki i jakieś dodatki. Zapakowałyśmy się do samochodu i udałyśmy się w drogę powrotna. Droga zleciała nam szybko i po chwili byłyśmy pod moim domem.

Nieświadoma tego co stanie się w domu weszłam do środka. Od razu zobaczyłam chłopaków jak stoją z wielkim tortem w ręku.
- O Jezu, co to jest? - powiedziała zaskoczona Lena
- Twój tort urodzinowy - odpowiedział Marco
- Już myślałam, że zapomnieliście - powiedziała ze łzami szczęścia przyjaciółka. Mitchell podszedł do niej i powiedział...
- Wszystkiego Najlepszego Kochanie! - i złożył jej soczysty pocałunek
- Przepraszam... - westchnęłam i przytuliłam przyjaciółkę - Zapomniałam o twoich urodzinach, przepraszam - dodałam
 - Nic się nie stało... - uśmiechnęła się w moją stronę.
Podzieliliśmy tort na kilka kawałków. Każdy zjadł swój kawałek, potem otworzyliśmy wino i włączyliśmy jakąś muzykę. Resztę dnia świętowaliśmy...
Dochodziła 23:trzydzieści. Lena z Mitchellem zbierali się do domu, a ja zabrałam się za sprzątanie.
- Może Ci pomogę? - spytała przyjaciółka
- Nie, nie. Marco się nudzi - wskazałam na chłopaka, który rozsiadł się na kanapie - Marco, chodź do kuchni! - krzyknęłam
Po nie całej godzinie lśniło czystością. Później gorąca kąpiel i upragniony sen.

3 lata później

Ubrana zeszłam na dół, gdzie czekali na mnie moi dwaj mężczyźni...
- Dzień dobry słonko - i pocałowałam w policzek najstarszego z nich. Usiadłam naprzeciwko Marco, a na kolana wzięłam Marcela - tak właśnie nazywa się nasz synek.
- Wiesz może, gdzie jest moja torba? - spytał Reus odchodząc od stołu
- Za kanapą albo w sypialni - odpowiedziałam
- Jesteś kochana - ucałował mnie serdecznie.
Razem z Marcelem posprzątałam po śniadaniu i poszliśmy na spacer. Jak zwykle udaliśmy się do parku, gdzie mały lubi się wyszaleć. Usiadłam na ławce i nie spuszczałam wzroku od dziecka. Kiedy już po godzinie robiło się ciemno, najprawdopodobniej zbierało się na deszcz wzięłam małego na ręce i wsiedliśmy do taksówki. Pojechaliśmy do domu, zrobiliśmy obiad i z apetytem zjedliśmy. Położyłam się z Marcelkiem na kanapie. Usnęłam czekając na Marco.

Obudziłam się około 16. Wstałam ostrożnie, żeby nie obudzić małego. Jednak ten wyczuł i zaczął się kręcić, już po chwili wyspany biegał swoimi małymi nóżkami po domu.
- Muszę iść do sklepu, bo lodówka jest pusta. Będę za pół godziny - powiedziałam i posłałam buziaka w stronę Marco.

Zaczęło padać, a ja nie wzięłam nic przeciwdeszczowego, nawet parasola. Przeszłam przez pasy na drugą stronę. Mokra zrezygnowałam z zakupów i postanowiłam zaczekać w jednej z kawiarni, aż przestanie lać. Usiadłam przy stole obok okna i przyglądałam się wszystkiemu co znajduje się po drugiej stronie szyby. Minęło 15 minut, padało nadal, lecz nie tak mocno. Zapłaciłam na ciepłą herbatę, którą kupiłam i wyszłam z kawiarni w kierunku spożywczego.
 

Kończę tego bloga. Napisałam ostatni rozdział, a
niedługo pojawi się epilog.
Nie mam pomysłu na dalsze rozdziały.